Wspomnienia z wyspy Achill
Wyspa Achill to mała wyspa, która stoi na Półwyspie Currane u zachodniego wybrzeża Irlandii, w hrabstwie Mayo. Dziś jest kwitnącą turystycznie Mekką, z jej oficjalnymi festiwalami i dużą liczbą miejsc noclegowych. Jednak w połowie lat 50. wyspa Achill była nieco opuszczonym i odizolowanym pomnikiem dawnych zwyczajów i dawnych czasów. Tylko garstka ludzi nazwała tę surową linię brzegową „domem”; większość z nich utrzymywała się z rolnictwa i pracy na pół etatu na kontynencie.

To była rzadka garść awanturniczych duchów, które słyszały dzikie wezwanie Achilla do „przyjścia”. Nic tam nie było - żadnych hoteli; brak sklepów lub restauracji; żadnych parków ani terenów piknikowych --- tylko nierówna izolacja zachodniego wybrzeża Irlandii.

Jednak przez wiele lat w naszym klubie pływackim w Belfaście tradycją stało się odwiedzanie Achill raz lub dwa razy w roku - wyłącznie w celu „zanurzenia się” w lodowatych wodach u wybrzeży północno-zachodniej Irlandii. Tradycje czasem oparte są na głupich pojęciach i prawdopodobnie taka była koncepcja naszych podróży na Zachodnie Wybrzeże - ale jaka to tradycja! Podróż zawsze odbywała się w niedzielę (być może zbuntowana decyzja o „opuszczeniu” kościoła). Przedwczesne śniadanie z kiełbasą i jajkami z chlebem sodowym miało zabrać Cię przez pierwszą część podróży. Następnie konwój trzech lub czterech samochodów wyruszył w niezapomnianą podróż przez północną część kraju.

Kultura Ulsteru w latach 50. była nadal bardzo przesiąknięta przedwojennymi pomysłami. Samochody stały się bardziej popularne, ale nie osiągnęły jeszcze takiego poziomu „powszechności”, jakim są dzisiaj. Tak więc dla młodych chłopców (tym razem dziewczynom nie wolno!) Podróżowanie i zobaczenie tak dużej części kraju było rzadkim i cenionym przywilejem. Podróż przyspieszyła nas krętymi drogami Armagh i Fermanagh, zapewniając wizualne, choć krótkie wspomnienia z Portadown, Aughnacloy i Enniskillen. Przekraczając granicę w Sligo, zakręciliśmy do Balliny, zeskakując do Castlebar, a następnie ostatnim krótkim przeskokiem do samej Achill.

Pierwsze wrażenia są zawsze trwałe, a pamięć o wyjściu z samochodu i poczuciu, jak unoszący się wiatr ryczy z oceanu, jest nadal bardzo realna. Latem lub zimą surowość i dzikość wybrzeża może tylko podniecić tak młodych i niesezonowanych podróżników. Pierwszym porządkiem dnia było natychmiastowe przepłynięcie przez rozbijające się fale. Po tak długiej podróży nie dopuszczono tchórzy, dzieci ani wymówek. Początkowy szok lodowatego oceanu zawsze zapierał dech w piersiach. Kilka minut wystarczyło, by nawet stwardniali dorośli mogli znieść. Potem, ubrany i wytrzymały posiłek z kiełbasami, dobrze usmażonym chlebem i gorącą herbatą, wszystko ugotowane na kominku i nadszedł czas na pożegnanie i długą, cichą podróż do domu.

Znaczna część kultury tego dnia pozostawiła wspomnienia o smutku i niespokojnych czasach. Ale tu i tam pojawia się wspomnienie czasów przygody, zabawy i emocji. Myśl o Wyspie Achill wywołuje dreszcz w kościach, gdy myślę o pierwszym zanurzeniu się w lodowate fale; ale przynosi także ciepło sercu, aby pamiętać o przyjaźni i szczęśliwych czasach. Ludzie dzisiaj czasem komentują, że wszystko w latach 50-tych było lepsze. Wspomnienia z Wyspy Achill sprawiły, że chciałbym się zgodzić.



Instrukcje Wideo: ???? Barwy Wspomnień, odc. 18 - Wyspa Twikki (Może 2024).