Recenzja płyty - Black Country Communion
Chemia to słowo, które rzuca się w oczy, opisując skład zespołów; termin, który jest prawie tak samo ważny jak umiejętności. Encyklopedia opisuje to jako „naukę dotyczącą właściwości substancji oraz ich kombinacji i reakcji”. Dla nowego, nadchodzącego zespołu to absolutnie wszystko. Dla doświadczonych zespołów, a ściślej - doświadczonych muzyków tworzących nowe zespoły, należy rozważyć więcej. To może być krok naprzód. Może to być przepis na katastrofę.

Kiedy masz do czynienia z uznanymi muzykami, musisz wziąć pod uwagę ego. Oddzielne grupy odbiorców mają większe oczekiwania, które mogą powitać swoich bohaterów w nowych ustawieniach. Więc to może być straszny romans. Kiedy to działa, to działa. Kiedy tak nie jest, zwykle płonie w spektakularny sposób.

Więc kiedy słyszysz o utworzeniu nowej „super grupy”, to jest jak „uh-oh”. Jak to będzie brzmieć? Oczekiwanie jest łagodzone przez niepewność. W przypadku Komunia w Czarnym Kraju, było trochę inaczej, ponieważ prawie jak tylko usłyszeliśmy początkowe pomruki o tym projekcie, otrzymaliśmy fragment rzeczy, które miały nadejść w postaci ich pierwszej piosenki „One Last Soul”. I to wszystko, czego potrzebowałam, aby poćwiczyć w odtwarzaczu CD, chcąc usłyszeć całą płytę.

Black Country Communion jest jednym z tych zespołów, które właśnie Pracuje. Chemia jest oczywista i to dziwne, ponieważ cała płyta została nagrana, zmiksowana i wyprodukowana w ciągu jedenastu dni (niektóre utwory zostały napisane podczas sesji lub tuż przed nimi). Oczywiście w tym zespole nie chodzi tylko o zwykłych kolesi.



BCC składa się z legendarnego wokalisty / basisty Glenn Hughesgitarzysta Joe Bonamassaperkusista Jason Bonham i klawiszowiec Derek Sherinian. Hughes i Bonham nie powinni przedstawiać się przeciętnemu fanowi rocka. Sherinian grał z kimś, kto jest na liście rocka przez ostatnie 20 lat. Joe Bonamassa był cudownym dzieckiem z zamiłowaniem do bluesa. Jego pierwszy zespół, Bloodline, (w wieku 14 lat) był z synem Robbiego Kriegera (The Doors), a także synem Milesa Davisa i był solistą od około 10 lat.

Dla barwionego na fioletowo fana Purple, takiego jak ja, jest to absolutna nirwana. „One Last Soul” to jedna z najbardziej ekscytujących rzeczy, jakie słyszałem od lat. Ale płyta jest znacznie głębsza. Zespół postanowił stworzyć projekt brzmiący w stylu lat 70. i osiągnęli go w niesamowitych kolorach.

Mając dwanaście piosenek, zespół z pewnością nie oszczędzał na niczym. Dźwięk jest jednocześnie rzadki i mięsisty. Chociaż wcześniej nie byłem zbyt zaznajomiony z Bonamassą, zauważono, że mężczyzna z pewnością może władać znaczną mocą nad sznurkiem. Podczas gdy większość gitarzystów kładzie nacisk na liczbę nut, które mogą wcisnąć w jedno miejsce, Joe bierze tę energię i przekształca ją w rzeczywistą uczucie bez poświęcania prędkości i umiejętności.

Oczywiście, będąc fanatykiem Glenna Hughesa, dla mnie ten projekt rodzi się i kładzie mu na głowie i uwierz mi w Głos Rocka, nie zawodzi. Glenn zawsze zmagał się z równoległymi miłościami zarówno rocka, jak i soul / funka, i do tej płyty wnosi rock. Oczywiście wczesna brytyjska skała została zbudowana na fundamencie bluesa, więc materiał ma duszną jakość opartą na głosie Glenna.

Pierwsze trzy utwory na tej płycie są tak dobre, jak to tylko możliwe. „Black Country” eksploduje z bramy z maniakalną linią basu, a zespół wyrzuca ją jak operację szkolenia wojskowego. Zanim dotarli do refrenu, Glenn oświadcza: „Jestem posłańcem. To moja przepowiednia” i nie można było zdobyć więcej duszy, gdybyś wziął Stax Records i wycisnął je do sucha. A jeśli wcześniej nie byłeś świadomy Joe Bonamassa, szybko przyśpieszył cię, dając ci wizytówkę dzięki uprzejmości solo, które zanurza się i nurkuje jak pijany ptak z winogron.

Moim absolutnym faworytem jest „One Last Soul”, po prostu potwór. Możesz zobaczyć wideo zespołu You Tube, które grało, gdy było świeżo napisane, aby poznać moc utworu. Jason Bonham rozpoczyna grę, zanim inni wskoczą, a szybki zwrotka ustępuje niezaprzeczalnie refrenowi, który wywołuje uśmiech na twojej twarzy. Zespół zamknięty w rowku przejmuje uszy niczym tratwa prowadzona w dół rzeki w szybko płynącej rzece. Punktem kulminacyjnym utworu jest koniec trzeciego refrenu, w którym Glenn eksploduje w programie wokalnej atletyki, który jest równie przekonujący, jak wszystko inne, co zrobił. Mów o magii.

Następnie znajduje się całkowicie urzekająca „Wielka przepaść”. Czy możesz powiedzieć ekscytujące? Wszystkie elementy tego zespołu zbiegają się, tworząc niegodziwe kilka minut muzyki. Przy agresywnym charakterze utworu przez głośniki dochodzi niemal wyczuwalny pycha. Ci faceci mogą dostarczyć towar i wiedzą o tym.

Wersety „Down Again” przypominają mi piosenkę Zep, podobnie jak intro do „No Time”. Klasyczna piosenka Trapeze „Medusa” ma świeżą warstwę farby i brzmi niesamowicie świeżo, zachowując klimat oryginału. „Sista Jane” ma interesujący kompromis między wokalami Glenna i Joe, co działa dobrze.

Jedną z największych niespodzianek była dla mnie znakomita „Song of Yesterday”, w której Joe grał na wokalu wraz z Glennem.Przypominając sobie potężną Bad Company, Joe brzmi trochę jak Paul Rodgers. Po eleganckim wersecie, który przyciąga cię do przyjemnego, spokojnego miejsca, zespół obraca się w paskudne, małe stąpanie, imponująco napinając mięśnie. Absolutnie piękna!!!

Kończeniem płyty jest tour-de-force „Too Late For the Sun”, która znów ma werset z dwoma piosenkarzami. Dzięki spokojnemu chodzeniu piosenka emanuje atmosferą, powolną i nastrojową. Jednak przy długości prawie 12 minut zespół miesza wibracje i precyzyjnie działa na funky groove.

Podczas gdy wszystkie wyżej wymienione utwory od razu zaprzyjaźniają się z innymi, wszystkie inne utwory wymagają docenienia. Być może są one zepchnięte na bok z powodu ogromnej jakości innych piosenek. Jedynym, który nie rezonował ze mną, był „żebrak”, a najgorsze, co można o nim powiedzieć, to to, że jest po prostu pozorny.

Przy tak szybkim wydawaniu tego albumu, możesz sobie wyobrazić, jak będą brzmiały kolejne wydania? Glenn stwierdził już, że pisze piosenki do następnej płyty. Po usłyszeniu mocy Komunii Czarnego Kraju, ja, na przykład, nie mogę się doczekać. Moim jedynym życzeniem jest, aby w następnym, być może nie byłoby zbyt wiele prosić o przedłużone krzyczące solo w stylu Lorda B3 („Too Late for the Sun” tylko wzmaga apetyt) przez Sherinian. To będzie wisienka na torcie.